sobota, 24 listopada 2012




drewniana podłoga, Ty i ja. nieco kurzu widocznego pod łóżkiem, pod które boje się zaglądać, spodziewając się pod nim niczym małe dziecko wielkiego potwora. leżymy na drewnianej, skrzypiącej podłodze. przyjemne powietrze letniego popołudnia wkrada się do pokoju, głośne od trąbiących samochodów, galopujących do domu na ciepły obiad. czubkiem głowy dotykam Twojego... dłonią szukam Twojej. opowiadasz mi o tym, jak wdrapywałeś się na drzewa, zdzierając z łokci skórę, a ja opowiadam Ci o tym, jak miło jest budzić się i poczuć ciepło prześcieradła tuż obok, wygrzanego miejsca... wiedzieć o tym, że niedawno jeszcze leżałeś przy mnie, rozkopując pościel nim wyszedłeś do pracy. snujesz plany na temat naszych wakacji, a ja w głowie planuje zdjęcia, które chciałabym Ci zrobić będąc tam. wiem, że na każdym, bądź na większości w dłoni trzymałbyś papierosa, bądź mnie w ramionach. znaleźlibyśmy nasze miejsce, gdzie byłoby nasze niebo i nasze gwiazdy. wstajesz z podłogi i kładziesz się obok mnie w pozycji embrionalnej. czuje oddech okalający moją szyje i dłonie wodzące po moich brzuchu. łapiesz za skrzydełka unoszące się do lotu motyle w moim żołądku. chcę sięgnąć Twoich ust, dać im ciepło zachodzącego słońca, rozgrzanego do czerwoności, a potem dać im ukojenie jak szum fal. wstajemy z drewnianego twardego materaca, ze stolika sięgasz fajkę nabitą waniliowym tytoniem. idziemy na balkon, wychylam się przez balustradę łapiąc wiatr we włosy, a Ty siadasz na fotelu, łokciami opierając się o kolana. lubię wtedy na Ciebie patrzeć, na Twoje szare oczy. ukradkiem. zmarzniętą nieco ramieniem otulasz mnie i zabierasz do wnętrza mieszkania. spoglądam jeszcze pośpiesznie na tętniące nieustannie życiem miasto, mieniące się kolorami przydrożnych lamp. a teraz Ty, ja i nasze łóżko. gorące pocałunki i nagie ciała.



 

niedziela, 4 listopada 2012